czwartek, 7 czerwca 2012

Rozdział I

Jak zwykle wpatrywał się w leniwe płomyki ognia buzującego w kominku. Jak zwykle popijał Jacka Danielsa. Tak bardzo pragnął, aby ten dzień nie różnił się niczym od pozostałych. Nadzieja była jednak matką głupich. To przysłowie doskonale do niego pasowało. Miał się za idiotę, do końca wierzył, że może coś z tego wyjdzie. Ale wybrała jego brata. Ile razy już to przerabiał? Szczęk klamki. Stefan w salonie. Wesołe ogniki w oczach Eleny. Aż nie dobrze mu się robiło na widok tych zakochanych gołąbeczków. Zazdrość kłuła go w oczy. Mogłaby należeć do niego, wystarczyłoby, aby bardziej się postarał i wtedy…  Zawsze zastanawiał się, co by było gdyby to on, a nie jego młodszy brat pojawił się w Mystic Falls na dłużej. Wtedy mieliby jednakowe szanse. Chociaż kto wie? Damon nigdy nie zasypałby swojej ukochanej setką róż, nie zabrałby jej na romantyczną wycieczkę czy też do kina. On po prostu starałby się utrudnić dziewczynie życie jak tylko najbardziej się dało. Właśnie z tego był najbardziej znany – odmiennego podejścia do życia i ciężkiego usposobienia. Lubienie go nie wchodziło w grę, nienawiść była czymś znacznie ciekawszym. W nią nie sposób zwątpić, nie raniła tak dotkliwie jak miłość, mimo, iż stanowiła tak samo gorąco uczucie. Nie to jednak liczyło się najbardziej. Wciąż czuł do niej żal o to, że zadecydowała tak, a nie inaczej. Miał swoją dumę, nie potrafił tak po prostu schować honoru głęboko w buty. Musiał wygrać, nawet wtedy, gdy znajdował się na beznadziejnej pozycji. Emocje przypominały nieco wirusa komputerowego. Niszczyły powoli, od środka, a w najmniej spodziewanym momencie wybuchały. Właśnie tak się w tym momencie czułem. Nie miał już o co walczyć. Ktoś przecież zajął jego miejsce. Zmiany rzadko kiedy wychodziły na dobre. Spełnił prośbę Eleny, która dotyczyła tego, abym stał się lepszym człowiekiem. Sam siebie przestawał poznać, a tymczasem co? Wypadł z gry. Mógł obwiniać za to tylko i wyłącznie siebie, bo gdyby tylko bardziej się postarał to może wszystko potoczyłoby się inaczej, a tak… Patrzył na nią i wciąż nie mógł się pogodzić z tym, co dziewczynę spotkało. Gdyby on znalazł się na miejscu pierwszy, w życiu nie próbowałby ratować jakiegoś głupiego Matta. Nawet, jeśli miałaby go znienawidzić, wolałby to, niż Gilbertównę, która nie była już sobą!  A teraz co? Miała to, czego chciała. Ileż to razy słyszał od niej, że nie ma zamiaru stać się kimś takim jak oni? Ileż to razy wściekała się na niego, gdy usiłował nakarmić ją własną krwią? Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że mogłaby odejść już na zawsze. Zamienić się w proch. Dlaczego tak właściwie go tutaj zatrzymała? Dowiedziała się już o umowie. O tym, że jeden z nich miałby opuścić miasto i nie przeszkadzać drugiemu. Miał ochotę bez słowa spakować się i zniknąć. Przecież Elena zapomniałaby, prawdopodobnie będzie miała na to całą wieczność. Pomysł ten ulotnił się z jego myśli szybciej niż się pojawił. Spoglądała na niego tym swoim przygnębionym wzrokiem już od dłuższego czasu. Jeżeli usiłowała wzbudzić w nim współczucie to nie miała na co liczyć. Ostatnim jego marzeniem było pilnowanie prawie-wampirzycy. Wiedział, że gdyby tylko się postarała porozrywałaby tętnice kilkorgu mieszkańcom Mystic Falls. Miała niezły charakterek, nawet on musiała to przyznać. A biorąc pod uwagę to, że w wampirzym życiu wszystkie cechy się potęgują… Cóż, po prostu będzie musiała nauczyć się po sobie sprzątać. Miał ochotę zaserwować jej serię oryginalnych docinek. Na temat diety, czegokolwiek. Znał jej słabe punkty i doskonale wiedział, czym zdenerwować dziewczynę. Cudny dar, prawda? W pewnym momencie chwyciła jego rękę, ciągnąc go do jednego z pokoi. Wampir spojrzał na nią zdziwiony, jednak nie protestował. Nie miał pojęcia, co też mogła od niego chcieć. A może nie chciał się domyślać? Mniejsza o to. Gdy znaleźli się na piętrze, rzucił w jej kierunku pytające spojrzenie. Elena jednak wciąż nie odezwała się ani słowem. Powoli zaczynał tracić cierpliwość. Czy ona w końcu przestanie sobie z nim pogrywać? Miał już szczerze dość jej huśtawek nastrojów. Raz rzucała mu się na szyję, a chwilę potem wyzywała od najgorszych. To nie fair – dlaczego niektórzy już na pierwszy rzut oka otrzymywali czystą kartę? W takich sytuacjach żałował, że w ogóle poznał kogoś takiego jak potomkinię Katherine Pierce.
- Nie chcę być wampirem, nigdy nie chciałam – wyszeptała, spuszczając wzrok.
Bała się jego reakcji. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może roznieść całe Mystic Falls, gdy tylko usłyszy prawdę. Zdawała sobie sprawę, że zostawia Jeremy’ego. Teraz jej braciszek nie będzie miał już nikogo. Miała tylko cichą nadzieję, iż jej przyjaciele pomogą mu jakoś przetrwać ten okres. Podjęła decyzję i nie zamierzała jej zmieniać. 
Zaciskając wargi w cienką linię patrzyła, jak rysy jego twarzy tężeją.  
- I co, może oczekujesz teraz, że przytulę cię i powiem „wszystko będzie okej”? – ton jego głosu nie wróżył nic dobrego. Wiedziała, że starał się ukryć swoje prawdziwe odczucia. Wiedziała, że co rusz chował się przed światem, zaszywając wszelkie pozytywne emocje gdzieś w głębi swojej duszy. Nie powinna mu się dziwić, tyle razy go raniono, w dodatku świadomie. Za każdym razem, gdy usiłowała wyciągnąć z niego prawdą, on jednak się opierał. I jak tu z takim człowiekiem się przyjaźnić? – I wiesz co? Idealnie dobraliście się ze Stefanem. Jesteś tak samo głupia jak on – dorzucił na koniec. Zanim Elena zdążyła odezwać się chociażby słowem, zniknął. Po prostu wyszedł, jak zwykle, gdy mu coś nie odpowiadało. Coraz częściej zachowywał się niczym małe dziecko. A co ona miała z tym zrobić? Z tym, że Damon nie potrafił pogodzić się z decyzjami, które jej zdaniem były właściwe? Pomimo wszystko kochała go. Był chodzącą zagadką, przysłowiową zamkniętą księgą, lecz od czasu do czasu udawało jej się wyciągnąć z niego coś więcej, aniżeli często mu towarzyszącą ironię i brutalność. I w jej przypadku doskonale sprawdzało się powiedzenie, że grzeczne dziewczynki lubiły niegrzecznych chłopców. Chwilę potem zwyczajnie skryła się w swoim zakątku, w swoim świecie, do którego nikt tak naprawdę nie miał wstępu.

***

Zasnęła. Jak mogła zasnąć w takim momencie? Jej wzrok nie miał większych problemów z przyzwyczajeniem się do ciemności ogarniającej pomieszczenie. Dopiero po chwili zorientowała się, że znajduje się w sypialni Stefana. Przesunęła dłonią po pościeli, starając się „odnaleźć” wampira. Gdzie on się podział? Dookoła panowała grobowa cisza. Elena usiadła na łóżku, nasłuchując czegokolwiek, chociażby cichego szeptu. Nic. Kompletna pustka. Ta cała sytuacja zaczęła napawać ją lękiem. Dlaczego nie było z nią młodszego Salvatore’a? Albo chociażby Damona? Cóż, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia byłaby bardziej skłonna do spędzania z pierwszym z braci. Wymknęła się z pokoju, błąkając się po całym pensjonacie. Wydawać by się mogło, że w tej chwili poza nią, w Pensjonacie nie było nikogo. Nie miała teraz innego wyjścia jak po prostu wrócić na piętro i znów ułożyć się do snu. Może i to lepiej, że nie znalazła nikogo, kto mógłby jej potowarzyszyć? Westchnęła cicho, podciągając kolana pod samą brodę. W końcu nagle, w najmniej niespodziewanym momencie, ktoś przysiadł się obok dziewczyny, tym samym przyprawiając ją o gęsią skórkę. Odwracając się w stronę owego nieznajomego liczyła na dobrze zbudowanego szatyna, a w zamian za to dostawała…
- Damon, ja… – Gilbertówna pokręciła głową z rezygnacją. Kredowa cera wampira wydawała się jeszcze bardziej blada w świetle nocnej lampki.
- Błagam, naprawdę chcesz mi się z wszystkiego tłumaczyć? Na kogo ja wyglądam, na psychologa? – wywrócił teatralnie oczami, zaciskając rękę na torebce krwi. Chyba zbyt powoli kojarzyła fakty. Dopiero teraz zorientowała się, co tak naprawdę usiłuje zrobić czarnowłosy. Wyciągnęła dłonie przed siebie w obronnych geście. Dlaczego zawsze musiał robić coś zupełnie odwrotnego? Chociaż raz nie mógł spełnić jej prośby? Tym właśnie różnił się od Stefana – od jej wyrozumiałego Stefana, który był w stanie zrozumieć wszystko. Który kochał ją, nie zważając na nic. Jeżeli chodziło o Damona to zupełnie inna bajka. Nigdy nie poznała kogoś tak impulsywnego, a zarazem pociągającego. Czy to dobrze, że mu uległa? Wiele razy przekonała się, że nie. Dlaczego więc teraz nie brała nóg za pas tylko siedziała, jakby przybita do łóżka?
- Będziesz żyć. Musisz żyć, czy ci się to podoba czy nie – zacisnął wargi w cienką linię. Odbezpieczył woreczek, tym samym podsuwając go Elenie pod sam nos.
Dziewczyna oblizała usta ze smakiem. Niemal natychmiast skarciła się w myślach. Nie powinna robić niczego wbrew sobie, przecież nie tego chciała. Zakazany owoc zawsze jednak smakował najlepiej. Doskonale widziała, jak Damon przyciska woreczek do jej ust bez żadnych oporów. Jak mogła protestować, mając tuż przed sobą ten życiodajny płyn? Smakując krwi liczyła na to, że już po chwili ogarnie ją ulga, zatopi się w niewiarygodnej ekstazie i przestanie myśleć o czymkolwiek oprócz tego cudu. Jej oczekiwania się spełniły – zanikły potworne wyrzuty sumienia, ich miejsc wcale nie zastąpiło racjonalne myślenie. Mogła się ukrywać z zarzutami, jednak na jak długo?
 
Temptation, seduction, obsession, destruction. Give in to your appetites.

~*~*~*~

I co myślicie o tym rozdziale? Wydaje mi się, że nie jest najgorszy. Może nie rozpisałam się zbytnio, za co z góry przepraszam. Przy okazji serdecznie dziękuję za miłe komentarze pod prologiem, niesamowicie mnie one zmotywowały do napisania kolejnego postu, którego dedykuję wszystkim czytelnikom. I love you, my liitle monsters :3